Z Gemliku złapaliśmy autostop do Stambułu bardzo szybko, właściwie on nas złapał. Kierowca na szczęście świetnie mówił po niemiecku, powiedział nam historię swojego życia. Mieszkał 10 lat w Niemczech, ma tam 4 dzieci,ale go deportowali... Podobno niemiecka żona na niego doniosła. Poprosił nas, żebyśmy będąc w Berlinie, pojechali i zrobili mu zdjęcia dzieci, za którymi tęskni. Już się rozpędziłam - kobieta na niego doniosła (nie wiemy za co), a my teraz się objawimy z prośba o zdjęcia. Ale pan chyba generalnie kocha dzieci, bo ma ich 9: 4 w Berlinie, 2 w Ankarze i 3 w Stambule, jak uroczo. Promem szybko przeprawiliśmy się z Yalowy na drugą stronę Morza Marmara i trzeba było szukać kolejne okazji. Wpierw jednak musieliśmy podejść na autostradę, kawałeczek - jakieś 1,5 km w palącym słońcu i pod górę... Koniec końców podjechaliśmy kawałek busem, a zaraz potem zabrała nas mała ciężarówka (kierowcę mijaliśmy, kiedy obsikiwał bok swojego samochodu...). Wysiedliśmy po anatolijskiej stronie i dalej ruszyliśmy autobusem w stronę przystani. W autobusie miła niespodzianka - spotkaliśmy rodaczkę z Poznania. Paulina przyjechała do Stambułu na Sokratesa i tak się jej spodobało, że została, uczy się tureckiego i szuka pracy. Opowiedziała nam sporo ciekawych rzeczy życiu codziennym w tym wielkim mieście.
Dotarłszy na europejska stronę miasta (po wypiciu obowiązkowej herbaty na promie) zameldowaliśmy się w najgorszym hostelu, w jakim przyszło nam spać - Soho hostel. Położenie miał świetne - boczna uliczka od Istikkali cad., ale warunki fatalne. Nasz pokój mógł mieć z 9 m2, a w nim 9 osób z rzeczami, plecakami, do tego okno nie otwierało się do końca. Niska cena nie rekompensowała niewygód;/ Szybko położylismy się spać, gdyż pobudka była o 5.00 - aby jak najszybciej dostać się na wylotówkę i jechać do Edirne. Na stronach poświęconych autostopowi dowiedzieliśmy się, że najlepiej pojechać na dworzec autobusowy, który znajduje się przy wyjazdówce ze Stambułu i tam łapać samochody. Brzmiało dobrze - w teorii. W praktyce wyglądało to tak, że próbowaliśmy złapać cokolwiek przez 3 h i nic. Zdesperowani postanowiliśmy wyjechać do najbliżej miejscowości położnej za Stambułem,ale przy autostradzie. Pan na dworcu nas oświecił, że to 70 km za Stambułem i bilet kosztuje 30 TRY od osoby. Pomyśleliśmy chwilkę i stwierdziliśmy, że przecież mamy wakacje, a jazda stopem ma dostarczać nam przede wszystkim radości i możliwości poznania nowych ludzi, a nie tylko jazdę "byle do przodu" bez względu na okoliczności. Trzeba także pamiętać, że czasowo byliśmy ograniczeni, następnego dnia czekał na nas samolot Sofia - Budapeszt. Decyzja - jedziemy pociągiem, a zaoszczędzony czas przeznaczymy na powłóczenie się po Sultanahmet i zjedzeniu kapruza:) tak tez zrobiliśmy, a o 22.00 ruszyliśmy w stronę Edirne i przejścia granicznego. Od 19.03 br. tureckie PKP na odcinku Stambuł - granica w ramach pociągu Bosfor Ekspres, wozi pasażerów autobusami - prawdopodobnie remontują torowisko. A później wszystko poszło ustalonym schematem- paszport, skąd i dokąd się jedzie i w drogę. Tylko Marcina pan wypytywał Pudzianowskiego ze Strongmanów:) Natomiast z bliżej nieokreślonych przyczyn pociąg, już po odprawie paszportowej i załadowaniu pasażerów, stał 3 h po stronie tureckiej. Kontrola po stronie bułgarskiej przebiegła błyskawicznie i wreszcie, p raz pierwszy od dobrego tygodnia, mogliśmy się wyspać. Do Sofii jedzie wagon z wygodnymi kuszetkami (coś jak kupe), a do Bukaresztu zwykły, z miejscami siedzącymi. Rumuni są gorsi od Bułgarów? A Sofia zaskoczyła nas wyjątkowo brzydkim dworcem. Taki brzydki, że aż nostalgiczna łezka się w oku kręci - socjalistyczna architektura, jak kiedyś w Polsce:) ale Internet mają strasznie szybki i dzięki temu mogę uzupełnić, jedne z ostatnich:(, zapisków z podróży. A przed nami lot do Budapesztu, skąd jutro do Warszawy, ale rano chociaż do centrum stolicy Madziarow pojedziemy. Buziaki!