Wylądowaliśmy! Zawsze mam wątpliwości, czy nam się uda, ale Aerosvit spisał się na 5:) i na jedzenie nie mogę narzekać - był low calories i do tego smaczniejsze niż u reszty pasażerów:) plan na dziś był taki: lądujemy - myjemy się na lotnisku (w umywalce da się pięknie nawet włosy umyć) - zostawiamy komputer w Reutersie - nadajemy paczkę z ubraniami i książkami do Polski - wyjeżdżamy ze Stambułu. Plany planami, a rzeczywistość rzeczywistością... Do momentu "umycie się" wszystko poszło bardzo dobrze, schody zaczęły się zaraz po. Po 1 - komunikacja miejsca jest beznadziejna! Na przystanek przesiadkowy (teoretycznie i tylko wg planu) z metra na tramwaj trzeba iść dobre 300 metrów i jeszcze polegać na intuicji. do tego za każdym razem trzeba "kasować" nowy bilet. Do tego dodajmy upał. Demokratycznie ustaliliśmy, że ja idę z plecakami i torbami do knajpki na "małe co nieco", a mąż w trybie przyspieszonym oddaje komputer i uciekamy na pocztę. Jak poszedł, tak wrócił po 3,5 h.... Właściciele lokantu chyba tylko z uwagi na płeć i grzeczność mnie nie wyrzucili. Tak więc zamiast rocznicowego obiadu nad Bosforem jedliśmy w centrum miasta, przy przelotówce i do tego każdy osobno. I na pocztę nie zdążyliśmy. A że nie chciało nam sie podróżować do Izmiru z 50kg bagażem, postanowiliśmy zostać w Stambule i uratować choć trochę z tego specjalnego dnia. I chyba w rezultacie nie wyszło źle - mieszkamy w ciekawym hostelu Neverland, niedaleko centrum, przepłynęliśmy się po Bosforze i może wreszcie się wyśpimy:) a jutro kolejne podejście do poczty i witaj, przygodo - ruszamy nad morze!
PS tato, gdybyś przypadkiem to czytał, to kup mi przyprawy do tajina i weż z soba kartkę kibica do Polski:)