Udalo sie, 10 godzin lotu za nami, calo i bezpiecznie wyladowalismy, mimo moich zlych przeczuc. Juz pierwsza godzina pobytu w okolicach lotniska Pu Dong byla przedsmakiem tego, co mozr nas czekac. Po pierwsze : biurokracja, wypelnianie kart emigracyjnych, wszedzie duzo mundurowych, itp. Troche jak Rosja. Po drugie: z lotniska oddalonego o 45 km od miasta jedzie sie... mniej jak 10 minut, bo trase te obsluguje superszybki pociag o max. predkosci 300 km/h. Ciekawym doswidczeniem bylo tez stanie w kolejce do wejscia do niego, wszyscy stali karnie i czekali na swoja kolej.
Z ostatniej stacji kolejki szybka i tania taksowka i oto znalezlismy sie w dzielnicy Luwam, biznesowej czesci miasta, gdzie mieszka moja kuzynka. Beata zrobila nam szybki i smaczne sniadanie, wzielismy prysznic i na miasto. Dzisiaj zrobilismy sobie spacer "przegladowy", zaczelismy od najblizej polozonych ulic, nastepnie spacer deptakiem Nanjing Donglu az do Bundu, gdzie podziwialismy Bund i polozona po drugiej stronie rzeki futurystyczna dzielnice Pudong z jej symbolem - Pearl Tower. Wszedzei zagadywali nas Chinczycy oferujac "oryginalne" zegarki Rolex, torebki Prady, itp. Jednoglosnie ustalilismy, ze na zakupy czas bedzie pozniej:) aby uczcic pierwszy przebyty dzien w Azji, Beata zabala nas do restauracji, gdzie z mozolem poslugiwalismy sie paleczkami. Jedzenie wyborne: jajecznica z wieprzowina z grzybami munga i zielonym ogorkiem, wieprzowina w sosie slodko - kwasnym, zielone ogorki w czosnku, brokuly z rucola i grzybami munga oraz ryz. Zamowlismy tez pierozki z "czyms" (nie bylo angielskiej wersji nadzeinia, wiec pokazalismy na chybil - trafil palcem w menu) i to cos okazalo sie krewetkami, wiec odstawilismy. Naprawde fajna restauracja, tylko ulegajac stereotypom, idac do kuchni nasluchiwalam miauczenia... Zreszta przy kazdej restauracji rozgladalam sie za kociakami, tudziez ich resztkami... Musze przestac o tym tak obsesynie mylec, bo zwariuje.
Na koniec mial byc tradycyjny masaz, ale nie bylo miejsc. Trudno, sprobujemy pozniej.
Beata juro leci do Hong Kongu, a my idziemy na festiwal latarni. Poki co - czas spac:)