Mimo obietnic skladanych samym sobie, o 6.00 nie wstalysmy, tylko 2,5 h pozniej, co i tak jest dobrym wynikiem (jak na nas:) dzien rozpoczelysmy od bagietki z jogurtem polknietej w biegu (tanio:) i "wycieczki" do Luwru. W zasadzie z poczatku chcialysmy odpuscic sobie to muzeum,ale wystawa Armenia Sacra przewazyla. i warto bylo.
Ormianskie precjozja religijne wspaniale i zrobilo sie bardzo nostalgicznie, przypomnialy sie ostatnie wakacje na Kaukazie,itp.
Pozniej postanowilysmy sie zachowac jak typowe turystki i podziwialysmy Mona Lize, Zenus z Milo i Nike z Samotraki, po czym Magda poszla do sali Rubensa, a ja na sredniowieczna sztuke sakralna. I obie bylysmy zadowolone.
Po Luwrze krotki spacer po Pere Lachaise w poszukiwaniu Prousta i zaginionego czasu, a takze Chopina, Morrisona, Sary Bernhardt,itp.
Do domu wrocilysmy poznym popoludniem,ale to nie dane nam bylo odpoczac. Zadzwonila moja mama, ze na Montmartrze sa fantastyczne wyprzedaze butow. i jak typowe kobiety polecialysmy. za to teraz na naszych zmeczonych nogach mamy nowe polbuty;)
jutro ostatni wieczor w Paryzu i czas wracac do szarej rzeczywistosci... Trzeba bedzie to oblac:)