Na ostatni cały dzień w Iranie zaplanowaliśmy sobie wypad na północ od Tabrizu w celu zobaczenia kościoła św Stefana oraz biblijnej doliny rzeki Aras. Udalismy sie w związku z tym na odpowiedni terminal autobusowy (północno-wschodni przy placu azerskim) i poszliśmy do kasy. Po drodze do niej mieliśmy sporo szczescia, bo zagadal nas angielskojezyczny Iranczyk z oferta pomocy. Szczęście polegało na tym, ze dzięki niemu w miarę prosty sposób dowiedzieliśmy sie, ze najbliższy bus nie pojedzie i następny będzie dopiero za 4 godziny. Oprócz tego pan G. jechał tam gdzie my, do Jolfy, która my obralismy za punkt wypadowy, a kolo której G. mieszka i pracuje. Dzięki temu mogliśmy wspólnie pojechać taksówką, wraz z jednym dodatkowym pasażerem. Taka podróż, ok 120 km, kosztuje 30zl za samochód, więc nasz udział wyniósł tylko 15zl. Po drodze okazało się, ze G jest nauczycielem angielskiego w prywatnej szkole i ze wkrótce będzie sie zenil. W trakcie rozwowy wyszło tez, ze chętnie sprobowalibysmy dolme, takie nasze golabki, tylko ze zawijana w liscie winogron. G. podchwycil temat, wymieniliśmy sie numerami i obiecał, ze zobaczy co da sie zrobić. G. pojechał w swoją stronę, a my doplacilismy taksowkarzowi 40zl, zeby zabrał nas w interesujące nas miejsca. Droga wzdłuż doliny rzeki Aras była przepiękną, dolina wila sie rzeka, wokol niej pas zielonych drzew, krzaków i traw, a nad wszystkim gorowaly surowe i wysuszone szczyty gor. Dolina ta jest równocześnie granicą z Azerbejdzanem. Gdy dojechalismy do kościoła pośród gór Bianca od razu powiedziała, ze kojarzy jej sie z chrześcijańska architektura sakralna z Azerbejdżanu czy Gruzji. Kościół Św Stefana został niedawno odnowiony, więc wrażenie robił bardzo duże, mimo ze wnętrza są bardzo skromne. Dla innych turystów z Iranu nasza obecność w tym kościele wywarła chyba większe wrażenie niz sam kościół. Zwłaszcza nasze zachowanie wzbudziło duże zainteresowanie i po chwili już całą grupa okolo 10 Muzułmanów wykonywała znak krzyża rękami, a później robiła sobie z nami zdjęcia:) Kościół, choć piękny, był jednak niewielki, więc dość szybko wróciliśmy do Jolfy i planowaliśmy już powrót do Tabrizu, gdy przyszedł sms od G. Okazało się, ze poprosił on swoją mamę o przygotowanie dla nas Dolme:) Chętnie przystalismy na zaproszenie i 30 minut później byliśmy już w szkole G zajadajac sie przepysznymi dolme (niestety bezmiesnymi) w całkiem dobrze wyposażonej sali komputerowej tejże szkoły. Gdy już skonczylismy jeść okazało się, ze właśnie zaczynają sie zajęcia z angielskiego i zostaliśmy poproszeni o bycie ich gośćmi. Chętnie sie zgodziliśmy i następne półtorej godziny spędziliśmy na konwersacji z 3 młodych Iranczykow. Bianca, jako nauczyciel, była wniebowzięta, bo rozmowa dotyczyła głównie uczenia sie języków obcych. Po wymianie kontaktów i wspólnych zdjęciach, poszliśmy do troche liczniejszej grupy uczniów na kolejne zajęcia. Tam jednak byliśmy tylko chwilę, bo musieliśmy już wracać do hotelu. Ciekawy był fakt, ze w tej drugiej grupie tylko część kobiet podeszła do wspólnego zdjęcia i ogólnie widac było podział na te bardziej i mniej konserwatywne. Po pozegnaniu z G wróciliśmy do Tabrizu. Jako ze 16 lipca przypada rocznica naszego ślubu poszliśmy do restauracji na pyszna kolację, a drodze powrotnej zaszlismy jeszcze do cukierni i po arbuza, zeby moc kontynuować ucztę w hotelu. Niestety jutro żegnamy sie z tym pięknym i ciekawym krajem.