Przez wczorajsze spóźnienie Wizzaira, mieliśmy kolejne kłopoty w kolejnej stolicy. Przede wszystkim, przed wylądowanie, przeczytaliśmy informacje dotyczące biletów, przejazdów i oczywiście - przewozu bagażu. Wszystko dokładnie policzyliśmy, rozplanowaliśmy, wypłaciliśmy w bankomacie potrzebną kwotę i .... no właśnie - nie działał żaden z 3 automatów biletowych. Zanim żeśmy to ogarnęli, to zrobiła się godzina 22.30 i odjeżdżał (o 22.50) ostatni autobus z lotniska. Bilet w końcu kupiliśmy u kierowcy (400 forintów), ale tylko jedno przejazdowy, a nie dobowy, jak żeśmy chcieli. Na stacji metra powtórka z rozrywki - automat może i działa, ale przyjmuje tylko monety, ani banknotów, ani kart. Zanim rozmieniliśmy pieniądze, to zrobiła się 23.30 i, może nie uwierzycie, ale metro przestało jeździć. Trzeba było zatem dogadać się jak dotrzeć w okolice pożądanej stacji metra, aby przesiąść się na tramwaj, który miał nas zawieźć do hostelu. Po wielu próbach udało się. Na miejsce dotarliśmy o 1.00. Dobrze, że obsługa Low Costel Hostel była wyrozumiała... A dzisiaj rano, kiedy chcieliśmy się zerwać wczesnym rankiem z łóżka zaskoczył nas deszcz z burzą. Dobrze, że po godzinie się uspokoiło i mogliśmy zwiedzić chociaż najbliższe, ale także piękne, okolice naszego miejsca zamieszkania - park Varosliget z przepięknymi zamkami i pałacykami. Nie starczyło niestety czasu na wyjazd dalej, do centrum, ale dzięki temu jest plan na kolejny, pewnie wiosenny wyjazd:) a przed nami jeszcze jeden lot (bleh), miły wieczór i 6 h jazdy w autobusie d Gdańska. Wreszcie będzie można odespać urlop:)