Dotarliśmy wczoraj do Pamukkale, chociaż obydwoje nie wierzyliśmy, że uda nam się tak szybko i sprawnie przedostać z południa bliżej centrum Trucji. Zacznijmy od początku. W Kas próbowaliśmy złapać stopa przez dobrą godzinę, ale jeździło tam bardzo mało samochodów, w większości całe rodziny wracające z Antalyi, więc szanse były małe. Podjechaliśmy busem do skrzyżowania tuż przed Fethiye, gdzie ruch był większy. Pierwszy samochód zatrzymał się po ok. 15 minutach. Młody chłopak, koło 30., ale bardzo małomówny. Nie chciał z nami rozmawiać, więc nie narzucaliśmy się rozmową i w milczeniu kontemplowaliśmy przepiękny górski krajobraz. Przejechaliśmy razem tak z 70 km, p czym wysiedliśmy, żeby ustawić się na głównej drodze do Denizli - naszego miejsca docelowego. . W planach wpierw mieliśmy zakup i spożycie arbuza, a dopiero później chcieliśmy łapać okazję. Gdy tak szliśmy wzdłuż drogi, rozglądając się za stoiskiem z owocami, Marcin od niechcenia machnął ręką, bardziej "żeby nie było", niż z rzeczywistym zamiarem złapania kogoś. Jakie było więc nasze zdziwienie, gdy zatrzymała sie ciężarówka i to prosto do Denizli! Nasz kolejny kierowca był tak samo małomówny,jak pierwszy. Powiedział do nas 4 słowa: przywitał sie, powiedział imię, a potem dwie nazwy miejscowości, do których zmierzaliśmy. Ale świetnie nas wysadził, przy samej drodze na Pamukkale, gdzie od razu przesiedliśmy się do dolmusza. a samo Pamukkale? już chyba teraz wiem, jak wygląda rozwinięty przemysł turystyczny. Nie zdążyliśmy wysiąść , gdy porwał nas pan z lokalnego biura podroży. w 20 minut mieliśmy załatwiony nocleg na kempingu (30 TRY), reszta hotele i bilety w różne strony Turcji. Trzeba przyznać, że świetnie smigał po angielsku i na pewno stanowi nieoceniona pomoc dla zagubionych turystów, którzy nie wiedza co mają z sobą zrobić po przyjeździe. Nami szybko stracił zainteresowanie, gdy tylko wytłumaczyliśmy, że nie chcemy biletów/jechać na zorganizowaną wycieczkę, itp. Ale kemping mieliśmy dzięki niemu błyskawicznie i już koło 15.00 dreptaliśmy w stronę wapiennych tarasów. Rzeczywiście wygląda to pięknie, jednak naoglądałam się tyle zdjęć, że trochę mnie rozczarowało. Przede wszystkim to, że do naturalnych tarasów nie można wchodzić, bo trwa ich odbudowa hydrologiczną - w latach 90. pobudowano dużą ilość hoteli, które czerpały leczniczą wodę do swoich basenów i naturalne źródła zaczęły wysychać. Oczywiście cieszę się, że coś z tym robią i za kilka lat będzie można znowu z nich korzystać,ale przez to nie wyglądało to tak pocztówkowo, jak na zdjęciach w przewodniku. Natomiast chodzenie w ciepłej wodzie, kąpanie się w basenach było wspaniałe. I oczywiście okupowane przez rzesze turytów, do których i my się przyłączyliśmy. Po zwiedzenie trawertynów przyszedł czas na Hierapolis, antyczne miasto zbudowane ponad tarasami. Wspaniale! Wielkością i rozmachem przypomina Efez, ale ma jedną zasadniczą zaletę: mało kto tam dociera. Chyba turyści zmęczeni brodzeniem w wodzie omijają to miejsce, a szkoda, bo warto je zwiedzić. Będąc praktycznie sami, czuliśmy sie jak niemieccy i angielscy archeologowie, odkrywający w XIX wieku skarby świata antycznego. albo jak Indiana Jones. Tak czy inaczej - było świetnie. Bilet na tarasy + Hierapolis = 20 TRY. Wychodząc zjedliśmy najgorszy obiad podczas pobytu w Turcji - ichniejsze naleśniki. chyba z twarożkiem i chyba z pietruszką. W każdym razie było obrzydliwe i nie polecamy (gozemle czy jakoś tak). Basen Kleopatry ominęliśmy ze względu na zagęszczenie osób chcących popływać i mała powierzchnię basenu. Szkoda tylko, że położony poniżej tarasów basen miejski był czynny tylko do 18.00, zatem na 40 minut nie opłacało nam się wchodzić. Wieczór spędziliśmy popijając piwo na naszym kempingu i przeklinając Francuzów (chyba jakąś kolonię dla nastolatków), którzy się wydzierali. A teraz kierunek: Bursa. Zapomniałam jeszcze dodać, że najazd krótkoterminowych i raczej jednorazowych turystów popsuł jakoś usług gastronomicznych. Poszliśmy wczoraj zjeść coś ciepłego do sympatycznie wyglądającej knajpki przy głównej ulicy miasteczka (bardzo brzydkiego miasteczka). Zamówiliśmy sałatkę (ja) i grillowane mięso kurczaka z warzywami (marcin). Prcje były połowę mniejsze niż do tej pory dostawaliśmy, a kiedy zamówiłam ukochaną turecką herbatę, to dostałam w zwykłym kubku, zamiast w ichniejszych szklaneczkach i do tego chamską torebkę Liptona zalaną wrzątkiem. Zdegustowani;/